Na przystawkę zaserwowałam lekką sałatkę w kieliszku z serem pleśniowym, prażonymi orzechami włoskimi, słonecznikiem, gruszką, szynką szwarcwaldzką polane sosem balsamico z dodatkiem malin oraz cytrusowym dressingiem, a do tego gorące paluchy panini i masło czosnkowe. Jako danie główne była zupa porowa z musu serowego, kulkami mięsnymi na bazie białego wina a do tego nacinany ziemniak zapiekany w boczku podany na rukoli. Kolację zakończyło ciasto migdałowe na białej czekoladzie z delikatnym kremem mascarpone i prażonymi płatkami migdałów.
Stresowałam się, że ciasto nie wyjdzie (mam w zwyczaju non stop zmieniać proporcje i dodawać nowe składniki, których wcześniej nie używałam). Do ostatniej chwili nie byłam pewna, czy ugotowałam wystarczająco dużo zupy (jak się później okazało ugotowałam wystarczająco dużo, żeby wykarmić wojsko). Podczas tych 9 godzin, które spędziłam w kuchni czułam się z jednej strony jak w jakiejś grze (cały czas odliczałam czas do pierwszej kolacji i nie byłam wcale pewna czy zdążę), z drugiej strony jak w jakimś programie. Uczucie było niesamowite i nawet nie potrafię opisać tego słowami tak, jakbym naprawdę chciała.
Utwierdziłam się w przekonaniu, że powiedzenie 'szewc bez butów chodzi' nie jest przypadkowe! Wróciłam do domu nie tylko zmęczona ale i głodna - nie było czasu na jedzenie:) Nadal czuję podekscytowanie po wczorajszym wydarzeniu i nie mogę doczekać się kolejnego razu!
Parę zdjęć poniżej, resztę znajdziecie -->TUTAJ.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz